52. Te wiedźmy nie płoną
Pierwszy raz o książce "Te wiedźmy nie płoną" usłyszałam chyba z półtora
roku temu, kiedy kilka polskich booktuberek zamówiło tą powieść w
anglojęzycznej wersji i zachwycało się nią w mediach społecznościowych.
Nic więc dziwnego, że kiedy wydawnictwo We Need YA, zaproponowało mi
egzemplarz recenzencki tej powieści w wersji polskiej, od razu się
zgodziłam, ciekawa przyczyny całego rozgłosu, który otoczył tą pozycję.
Nie miałam wobec niej wygórowanych oczekiwań, a jedyne czego pragnęłam,
to otrzymać ciekawą książkę, z przyjemną fabułą, przez którą
przebrnęłabym tak szybko, że nawet nie zdążyłabym się zorientować, kiedy
ją skończyłam. Czy więc "Te wiedźmy nie płoną" spełniło moje
oczekiwania?
Hannah to młoda czarownica żywiołów, nad którymi dopiero uczy się panować. Jej sabat od wielu wieków zamieszkuje Salem, tak znane z opowieści o czarownicach i które przyciąga turystów, którzy pozostają nieświadomi tego, że czarownice naprawdę mieszkają w miasteczku. Hannah wiedzie spokojne życie, a przynajmniej na tyle spokojne, na ile jest to możliwe z toksyczną byłą dziewczyną, która nie pozwala jej o sobie zapomnieć i straszną tajemnicą, która ją prześladuje i mrozi krew w żyłach. A sprawy tylko zaczynają się komplikować, gdy w czasie ogniska, Hannah i Veronica znajdują krwawą ofiarę ze zwierzęcia, a w miasteczku zaczynają się dziać dziwne rzeczy, które sprawiają, że Hannah zaczyna się obawiać, iż jej sekret wyjdzie na jaw, a zło, którego się obawiała, w końcu ją odnalazło.
Tym, czego przede wszystkim oczekiwałam w trakcie lektury, byłą magia, intryga i ciekawy romans i nie da się zaprzeczyć, że otrzymałam wszystko, choć nie koniecznie mnie to usatysfakcjonowało. Przede wszystkim zaznaczę, że ta książka, choć ma kilka fajnych aspektów, w rzeczywistości właściwie mnie nie porwała i po zakończeniu lektury miałam do niej raczej neutralny stosunek i jest tak w dalszym ciągu. Nie jest to książka zła, nie ma jednak moim zdaniem w sobie niczego wybitnego, co wyróżniłoby ją w moich oczach. W pierwszej kolejności chciałabym skupić się na fabule, która choć była całkiem przyjemna okazała się też dość przewidywalna i jakoś w połowie lektury domyśliłam się zakończenia. Nie ma w tym nic złego, szczególnie że na chwilę obecną mało która książka młodzieżowa jest w stanie mnie naprawdę zaskoczyć, jednak nieco mnie to rozczarowało. Intryga była co prawda ciekawa, jednak całość okazała się być dość sztampowa i bardzo mnie nie porwała. Może gdybym była 10 lat młodsza zakochałabym się w tej pozycji, ale też nie chcę usprawiedliwiać swojej opinii wiekiem, istnieje bowiem wiele książek z gatunku fantastyki młodzieżowej, które kocham mimo że do nastolatków już nie należę, czego najlepszym przykładem jest choćby "The Infinite noise", którego recenzja pojawiła się niedawno na blogu, a które jest prawdopodobnie najlepszą przeczytaną przeze mnie w tym roku książką.
Podobny problem miałam z bohaterami, którzy choć całkiem realistyczni i dobrze wykreowani, wydawali mi się w większości przypadków nijacy i pozbawieni głębi, dzięki czemu nie mogłam ich ani polubić ani znienawidzić. Nie polubiłam żadnego z bohaterów. Żadnego nie znienawidziłam. I żaden z nich mnie nie zaskoczył. Po prostu nie wywoływali we mnie żadnych emocji, a to moim zdaniem najgorsza wada, jaką może mieć książka. Już jakiś czas temu doszłam do wniosku, że dobrzy bohaterowie są w stanie odratować książkę że średnią fabułą. Prawdopodobnie również świetna fabuła jest w stanie wybronić słabszych bohaterów. Ale tutaj nic, niczego nie ratuje, bo zarówno fabuła jak i bohaterowie pozostają moim zdaniem na tak średnim poziomie, że całość tylko przelatuje przez głowę niewiele po sobie pozostawiając.
Jeśli miałabym podsumować w kilku słowach "Te wiedźmy nie płoną", powiedziałabym, że jest to pozycja całkowicie mi obojętna. Nie wzbudziła we mnie żadnych głębszych emocji, nie przywiązała do bohaterów, niczym nie zaskoczyła ani nie zapadła w pamięć. Nie była zła, ani nie posiadała żadnych większych wad, do których mogłabym się w jakikolwiek sposób przyczepić. Była po prostu... Nijaka. I dokładnie takie same odczucia miałam po zakończeniu lektury. Przez bardzo długi czas zastanawiałam się, jak powinna wyglądać ta recenzja i zajęło to tyle czasu właśnie przez to, że po zakończeniu lektury zostawiła mnie z uczuciem obojętności, przez co raczej nie zachowam jej na swojej półce, ani nie będę sięgać po kolejne tomy, bo zwyczajnie w świecie uważam, że nie jest to warte mojego czasu i mogę przeczytać inne książki, które intrygują mnie dużo bardziej, nawet te, które ciekawią mnie, mimo że w ostateczności mi się niezbyt podobały, a takich książek jest kilka. Lepsze bowiem są negatywne emocje niż kompletna obojętność wobec jakiejś pozycji, ludzki umysł ma bowiem to do siebie, że to, wobec czego żywimy silne emocje, nie ważne czy pozytywne czy negatywne, zostaje w naszej głowie, natomiast zapominamy o tym, co nie wzbudziło w nas emocji, a to miało niestety miejsce w przypadku "Te wiedźmy nie płoną".
Autor: Isabel Sterling
Wydawnictwo: We Need YA
Ilość stron: 352
Ocena: 5/10
Szkoda, że ta książka wypada tak przeciętnie :( To niestety kolejna niezbyt entuzjastyczna recenzja tej powieści, więc pewnie po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuń