50. The Infinite noise

Cześć wszystkim! Dzisiaj mamy wielki dzień, ponieważ właśnie pojawia się 50 recenzja. 50 recenzja, możecie w to uwierzyć?! Bo dla mnie to coś wręcz niepojętego. Do bloga z recenzjami książkowymi podchodziłam wcześniej już 2 razy, ale jak to się mówi, do 3 razy sztuka, czyż nie? Musi być w tym coś prawdziwego, ponieważ to pierwszy raz, kiedy wytrwałam z pisaniem książkowego bloga aż tyle czasu. Właśnie dlatego tym bardziej cieszy mnie fakt, że książka, o jakiej wam dzisiaj opowiem jest dla mnie równie wyjątkowa, jak sam ten fakt, że napisałam już 50 recenzji, a mówię tu oczywiście o pozycji jaką jest "The Infinite noise". Ta książka jest dla mnie szczególna z kilku powodów, a jednym z nich jest z pewnością fakt, że jest to pierwsza moja opinia o książce anglojęzycznej. Ale może zacznę od początku.

W ostatnie wakacje, nie mając ochoty na żadne seriale, audiobooki ani muzykę, przypomniałam sobie, że przyjaciółka truła mi głowę kilkoma swoimi ulubionymi podcastami. Byłam trochę sceptyczna, jako że nie jestem zbyt pewna swojego angielskiego i nie miałam pewności, czy słuchanie czegokolwiek po angielsku w tle, będzie miało jakikolwiek sens. Wiecie jak to jest z audiobookami, często lecą po prostu w tle i człowiek bardzo się na nich nie skupia. Właśnie dlatego obawiałam się, że jeśli to, czego akurat będę słuchać będzie po angielsku, będę musiała się na tym bardzo skupić. Jako jednak że naprawdę nic innego mi nie odpowiadało, postanowiłam zaryzykować i zaczęłam szukać w poleconej przez przyjaciółkę aplikacji, jednego z podcastów o których mi opowiadała, ale którego tytułu nie pamiętałam. I tak oto, całkowitym przypadkiem natrafiłam na "The Bright Sessions", którego tytuł skojarzyłam z opowieści przyjaciółki, nawet jeśli nie był akurat tym którego szukałam. Tak oto włączyłam pierwszy odcinek i od razu przepadłam.

"The Bright Sessions" to, jak może wskazywać sam tytuł, seria nagrań z sesji terapeutycznych dr. Bright z jej  niezwykłymi pacjentami. I mówiąc niezwykłymi, mam na myśli takich, którzy są obdarzeni pewnymi nadzwyczajnymi zdolnościami, których często nie są nawet świadomi. Dr. Bright pomaga takim osobom zapanować nad ich umiejętnościami, które nie rzadko utrudniają im życie, zamieniając je w koszmar. I tak oto, już na samym początku poznajemy trójkę jej pacjentów, Sam - dziewczynę podróżującą w czasie, Caleba - empatę oraz Chloe - telepatkę. I myślę, że tutaj mogę zakończyć ten, naprawdę długi wstęp i przejść do meritum sprawy, którym jest fakt, że od momentu przesłuchania pierwszej sesji terapeutycznej z Calebem, zakochałam się w nim po uszy. A "The Infinite noise" jest nowelą z uniwersum "The Bright Sessions" przedstawiającą losy Caleba, poczynając od momentu, kiedy zaczęły przebudzać się jego moce, ukazując czytelnikowi wszystko to, czego nie mógł dowiedzieć się z sesji z Dr. Bright, bo choć Caleb wiele rzeczy tam opowiadał, nigdy nie byliśmy w stanie być w centrum wydarzeń, co właśnie zapewniła ta książka, pozwalając poznać wszystkie wydarzenia z zupełnie innej perspektywy.

 No dobrze, więc skoro już chociaż w niewielkim stopniu wyjaśniłam wam o czym jest ta opowieść, pozachwycajmy się przez krótką chwilę nad okładką. Tak wiem, brzmię żałośnie, jak jakaś okładkowa sroka, ale wiecie co? Ja jestem okładkową sroką! I "The Infinite noise" pod tym względem bardzo wpasowuje się w moją estetykę. Niestety, jak większość wydań amerykańskich w grubej oprawie, kolorowa jest tylko obwoluta, a ja mam niestety potworny uraz do obwolut i ich po prostu nie znoszę. Zdecydowanie bardziej wolę nasze polskie, twarde, bezobwolutowe wydania, ale nie można mieć wszystkiego, prawda? No i ta obwoluta tez nie jest taka zła. Jest dużo przyjemniejsza w dotyku i stworzona z innego papieru, na którym nie pozostaje odciśnięty każdy palec, który każdy z łatwością mógłby zdjąć i wyszukać nas w bazie danych. Choć i tak nie zabrałabym jej nigdzie w podróż w obawie o jej zniszczenie. Kolejnym aspektem, wciąż nie związanym z treścią, a książką samą w sobie jest to, jak jest niesamowicie lekka mimo grubej oprawy, dzięki czemu zabranie jej ze sobą gdziekolwiek w podróż, jest bardzo przyjemne i nieobciążające.

Teraz powinnam przyznać się do jeszcze jednej rzeczy. Zamówiłam dwa wydania tej książki, jedno w twardej a drugie w miękkiej oprawie, przy czym to drugie miało być prezentem dla przyjaciółki, ale już się nim nie stanie, bo listonosz zmasakrował książkę, wkładając ją do skrzynki, której rozmiar był mniejszy od książki! Tak, wkurzył mnie tak, że nadal mam ochotę go rozszarpać. W każdym razie książkę odratowałam i zachowałam dla siebie w między czasie przeglądając kolejne strony i znalazłam różnicę między obydwoma wydaniami, a mianowicie w miękkim wydaniu znajduje się dodatek na końcu książki zawierający niektóre z wiadomości tekstowych, wymienianych przez głównych bohaterów, które są tak niesamowicie przeurocze, że po przeczytaniu ich samych poczułam się jak po zjedzeniu całej tabliczki czekolady przy najbardziej uroczym filmie świątecznym. Tak, "The Infinite noise" takie już jest, a to był tylko niewielki wycinek całości.

Dobra, ale chyba naprawdę powinnam w końcu przejść do sedna sprawy, którym jest treść. W pierwszej kolejności chcę zwrócić uwagę na to, że historię poznajemy z punktu widzenia dwóch bohaterów, mojego ulubieńca empaty - Caleba oraz Adama, który sam siebie nazywa emo nerdem (tak, mnie też to bawi xd). Chłopcy uczęszczają razem do szkoły właściwie nie zwracając na siebie nawzajem większej uwagi. No dobrze, to Caleb nie zwraca uwagi na Adama, który jest nim całkowicie zauroczony od kilku lat. A przynajmniej tak jest do czasu, kiedy w Calebie przebudzają się jego empatyczne zdolności, a emocje Adama, są niczym fala, która przysłania uczucia wszystkich innych otaczających go ludzi.

Ta historia... Jest po prostu kochana, urocza i niesamowicie ciepła a jednocześnie pełna smutku i nadzwyczaj melancholijna, a to połączenie zawsze doprowadza tylko do jednego. Szybszego bicia mojego małego serduszka i okrycia ciepłym płaszczem uczuć. Bo właśnie o tym jest ta opowieść. Nie o osobach Atypowych, nie o intrygach czy szkole, tylko po prostu o uczuciach i emocjach, które przenikają wszystkie strony tej pozycji, słowo po słowie, tworząc piękną i chwytającą za serce całość.

A to wszystko jest możliwe dzięki cudownym bohaterom. Z jednej strony mamy Caleba, spokojnego i niesamowicie wrażliwego młodego chłopaka, gwiazdę drużyny footballowej, który z pozoru ma więcej mięśni niż rozumu. Nic bardziej mylnego. Caleb to po prostu dobry chłopak, który chce pomagać innym jeśli tylko może i chyba dlatego go pokochałam. Naprawdę, już dawno nie spotkałam się z postacią w literaturze, która byłaby tak bardzo w moim typie. A do tego dochodzą jeszcze jego moce empaty, które tworzą cały charakter tej postaci, przedstawiając ją w taki sposób, jakiego nigdy dotychczas nie spotkałam. Uwielbiam jego umiejętność oraz to w jaki sposób autorce doskonale udało się oddać wynikające z niej zarówno zalety jak i wady. Z drugiej strony, mamy natomiast Adama, cichego i bardzo samotnego nastolatka z własnymi problemami, którego również nie da się nie polubić, bo mimo trzymania się na uboczu ma niesamowicie cięty język i osobowość, z którą z pewnością utożsami się spora grupa czytelników, a choć ja sama odnalazłam siebie w Calebie, nie mogę zaprzeczyć iż czasem, w niektórych momentach lektury widziałam siebie w sytuacjach, w jakich znalazł się Adam i zachowywałam się w nich tak samo jak on.

Wydaje mi się, że warto byłoby teraz zwrócić uwagę na styl autorki. Przede wszystkim powinnam zaznaczyć, że język jest bardzo prosty i przystępny. Jak wspominałam wcześniej, ja sama obawiałam się nieco rozpoczęcia lektury i podcastu w ogóle, ze względu na mój poziom angielskiego, który jest niby na przyzwoitym poziomie, nie byłam jednak pewna czy sprostam lekturze. Na moje szczęście okazało się, że książka nie była napisana żadnym nadzwyczaj trudnym językiem, dlatego nawet bez zaawansowanej znajomości języka angielskiego, bez problemu poradziłam sobie z lekturą. Kolejną wyjątkową cechą stylu pisania Lauren Shippern, jest obrazowość uczuć jakie przedstawia. Osobiście jestem ogromną fanką różnego rodzaju porównań, a umiejętność Caleba stanowiła do tego doskonały punkt wyjścia, w którym autorka przeszła wprost samą siebie. Byłam zakochana za każdym razem, kiedy Caleb próbował opanować swoją zdolność i nazwać emocje innych ludzi, analizując je i porównując, czasem do kolorów, czasem do różnego rodzaju zjawisk naturalnych, które doskonale obrazowały czytelnikowi rodzaj emocji oraz ich głębie. Ponadto sama obserwacja bohatera gdy próbował zrozumieć emocje innych, była niesamowicie intrygująca a czasem wręcz absurdalnie zabawna, bo choć Caleb jest i pozostaje empatą, często pozostawał wręcz komicznie nieświadom istoty uczuć, które do niego docierały od otaczających go ludzi.

Kolejną rzeczą wartą uwagi jest z pewnością również fakt, że autorka poruszyła w tej powieści temat depresji i to w taki sposób z jakim się dotychczas nie spotkałam, choć może to wynikać oczywiście po prostu z faktu, że nie czytałam aż tylu książek z ową tematyką. W "The Infinite noise" otrzymujemy kilka rozdziałów całkowicie poświęconych temu zagadnieniu i były to rozdziały na których płakałam i cierpiałam z bohaterem, razem z nim pogrążając się w nicości. Chyba jeszcze nigdy wcześniej aż tak dobrze nie odczułam, jak wygląda epizod depresyjny. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się naprawdę zrozumieć jak wygląda przeżywanie czegoś takiego i po zakończonej lekturze jestem bogatsza o to doświadczenie, które choć w niewielkim stopniu pozwoliło mi się postawić na miejscu osoby dotkniętej depresją i poczuć to z czym może się mierzyć.

A teraz powiem wam o czymś, co już dawno mnie nie urzekło aż tak bardzo, chcę bowiem wspomnieć o wątku romantycznym między głównymi bohaterami. O pierwszym wątku romantycznym od dawna, który przywrócił mi wiarę w istnienie prawdziwej miłości, w którą przestałam wierzyć już wiele lat temu. I nie jest to miłość idealna. Jest piękna i przynosi radość, ale jednocześnie jest również pełna smutku i rozpaczy, a także wielu problemów, dla których nie ma łatwych rozwiązań. Już dawno w żadnej książce nie spotkałam się z tak dojrzałym i szczerym uczuciem, które jednak w dalszym ciągu nie jest doskonałe. Obaj starają się być idealnymi partnerami, wiedząc jednocześnie, że przez swoje własne problemy, nigdy nie będą w stanie nimi być, choć nie powstrzymuje ich to od próbowania. Przez to, co spotyka każdego z nich, ta relacja z pewnością nie jest prosta, ale jest w niej szczerość i prawda, dzięki którym starają się pokonywać stojące im na drodze przeszkody i chyba właśnie obserwowanie ich, jak cierpią kochając, żeby tylko osiągnąć szczęście, sprawiło, że po raz pierwszy ponownie uwierzyłam w miłość. Ponadto już dawno, w żadnej książce nie spotkałam się z tak dojrzałym podejściem do własnej seksualności, jaką przedstawia Caleb, którego nie obchodzi, czy jest biseksualny, czy homoseksualny. Po prostu kocha swojego chłopaka i chce być jego superbohaterem, kocha i jest kochany i nie interesuje go jak inni spojrzą na ich relację, ponieważ tym co naprawdę się liczy, jest uczucie, a nie to, jakiej płci jest osoba, wobec której jest ono kierowane. Myślę że to ważna lekcja dla nas wszystkich, żeby nie przejmować się tym co pomyślą inni, ponieważ w miłości nie chodzi o pozostałych ludzi. Chodzi o dwoje ludzi, którzy się kochają, bez względu na poglądy, pochodzenie, religię czy płeć.

Jeślibym musiała znaleźć jakąś wadę tej powieści, powiedziałabym że jest nią jej długość, a dokładniej moment zakończenia akcji. Oczywiście, jeżeli spojrzymy na tą pozycję jak na osobną powieść, zakończenie jest wręcz idealne, rozwiązując wszystkie problemy i podsumowując całą książkę. Kiedy patrzymy jednak na nią jako na dodatek do podcastu, sprawdza się znakomicie, miałam jednak nadzieję, że fabuła dojdzie dalej niż do początku 3 sezonu podcastu. Liczyłam wręcz, że książka przedstawi nam całą ich historię, aż do zakończenia sezonu 4, przeliczyłam się jednak pod tym względem, choć naprawdę jest to chyba jedyny minus tej książki, jaki mogę odnaleźć. No dobrze, może przedstawiłabym również więcej sesji z dr. Bright, choć to już po prostu osobista preferencja jest ich tam bowiem sporo i pojawiają się wszystkie, które mają prawdziwe znaczenie dla fabuły, a resztę znamy z podcastu, bez sensu byłoby więc przepisywanie tego samego i zanudzanie czytelnika znanymi mu już z podcastu dyskusjami.

Cóż, jako że w ostatnim czasie jest to zdecydowanie moja ulubiona książka, ale przy okazji i 50, którą będę recenzować na tym blogu, postanowiłam przeprowadzić mały reaserch i poczytałam negatywne recenzje, chcąc się zorientować, co innym czytelnikom nie przypadło do gustu i na co powinnam was uczulić już na samym wstępie. Oczywiście, część negatywnych opinii wynikała z gustów czytelników i nie zamierzam się z tym spierać, ponieważ każdy lubi co innego i nigdy wszystkim nie będzie się podobać to samo. Znalazłam jednak również kilka trafnych uwag, które chciałabym z wami tutaj skonfrontować. Jeden z recenzentów skarżył się na nudę i wolne tempo historii i nie mogę temu zaprzeczyć. "The Infinite noise" nie obfituje w akcję, jednak taka jest już jego natura i ja sama zaczynałam lekturę przygotowana na takie tempo akcji. Z drugiej strony też, ile romansów ma obfitującą w akcję fabułę? Nieliczne, jeśli mogę powiedzieć z własnego doświadczenia.

Kolejnym aspektem tej powieści, na który ktoś zwrócił uwagę był fakt, że główni bohaterowie za bardzo wszystko analizowali, przez co byli bardzo zniewieściali. Przyznam szczerze, że trochę mnie to ubodło jako człowieka, bo to, że kobiety zawsze wszystko nadmiernie analizują jest faktem, ale nie oznacza, że mężczyźni nie robią tego samego. Sama mam przyjaciela, który zakochany w jednej dziewczynie, wydzwania do mnie po nocach, żeby się wygadać i nie raz musiałam go uspokajać bo on, uwaga, uwaga, teraz będzie szok... On również nadmiernie analizuje! Mówi się, że takie zachowanie to domena kobiet, ale przecież to nie jest żadna zasada, mężczyźni robią dokładnie to samo, choć prawdopodobnie nie wszyscy, podobnie jak nie wszystkie kobiety. Wszystko zależy od człowieka, jego charakteru i sytuacji w jakiej się znalazł, dlatego nie wydaje mi się, że mamy prawo upraszczać ludzkie zachowania stosując się do wyznaczonego klucza, bo takiego nie ma, ponieważ wszyscy jesteśmy różni. Zresztą zastanawia mnie jak Caleb mógłby nie analizować nadmiernie wszystkiego będąc empatą, a naturalną kolejną rzeczy przy takiej umiejętności, jest chęć zrozumienia rodzaju i przyczyn występowania konkretnych emocji, czyż nie?

Moja uwagę zwrócił jeszcze jeden komentarz i uwaga postawiona przez jednego czytelnika, wydaje mi się bardzo trafna i warta rozpatrzenia. Recenzent bowiem skarżył się, że w książce za mało został rozwinięty wątek innych osób Atypowych, obdarzonych innymi nadzwyczajnymi mocami. I tutaj muszę to powiedzieć. "The Infinite noise" to dodatek! Wydaje się to oczywiste, ale zauważyłam, że wielu ludzi sięgając po tą książkę było tego nieświadomych i to oni zazwyczaj wystawiali te gorsze oceny, z czego wniosek nasuwa się sam. Powinno się ją przeczytać już po zapoznaniu się z podcastem "The Bright Sessions". Oczywiście nie chcę mówić, że ta książka nie nadaje się jako stand-alone i bez znajomości podcastu nie zrozumiecie tej historii. Nie, nie to mam na myśli. Nie zmienia to jednak faktu, że największą radość sprawi ta książka osobom zaznajomionym już z podcastem. Po jego przesłuchaniu czytelnik jest już przygotowany na tempo powieści, zna już i kocha bohaterów, nie ma uwag do zbyt małej ilości motywu osób Atypowych, ponieważ jest już z nim zaznajomiony i ma świadomość, że "The Infinite noise" jako dodatek, skupi się wyłącznie na jednym niezwykłym bohaterze, przedstawiając czytelnikowi jego historię i nie skupiając się na pozostałych, które są, albo przynajmniej powinny być już czytelnikowi znane.

 W czasie lektury "The Infinite noise" śmiałam się i płakałam jednocześnie, czując przy tym, że wszystko jest na swoim miejscu, tak jak powinno być. Czułam że wszystko jest po prostu... Zielone.

Ogromnie polecam wam ta książkę, jako że trafiła właśnie na czołową pozycje najlepszych pozycji przeczytanych przeze mnie w tym roku, jednak zanim zabierzecie się za lekturę polecam w pierwszej kolejności zaznajomić się podcastem "The Bright Sessions", który znajdziecie zarówno na Spotify jak i na Youtubie i dzięki któremu będziecie mogli zaznajomić się z universum stworzonym przez Lauren Shippen a potem sami zadecydować, czy chcecie sięgnąć po tą pozycję. Ja ze swojej strony mówię jej 10 razy tak i zapraszam gorąco do podcastu a następnie do książki, ponieważ, uwierzcie mi na słowo, naprawdę warto!


Autor: Lauren Shippen
Wydawnictwo: Tor Teen
Ilość stron: 336
Ocena: 10!/10

Komentarze